Tymczasowa Strategia
Posted on 20 kwietnia 2021 Dodaj komentarz

Czy działacie według przyjętej strategii?
Mówimy, że chcemy….. ale najpierw musimy sprawić żeby firma działała:-)
Słyszę to bardzo często rozmawiając z różnymi firmami.
Według mnie, strategia jest ważniejsza niż kiedykolwiek.
Tak, właśnie teraz.
Kiedy sytuacja jest niepewna…
Kiedy wszyscy są podobni… (to akurat się nie zmienia:-)
Kiedy rewolucja w sieci może spowodować, że przegrasz…
Sam Walton nie prowadził najlepiej sklepu ale zmienił reguły.
Czy możliwe jest funkcjonowanie bez strategii? Oczywiście, że tak! Mało tego – możliwe jest prowadzenie firmy z niewłaściwą strategią, w niewłaściwym czasie, w niewłaściwym miejscu, ale to bieg pod górkę. To zajęcia, a nie skuteczność.
Jaki jest plan długoterminowy? Jakie cele chcesz osiągnąć? Co wynika z czego? Jak budujesz wartość, zamiast tylko zajmować się pracą? Czy odpowiednio alokujesz zasoby? Przecież zawsze są ograniczone. Skąd wiesz, że to działa? Czy trzeba dokonać korekt, a może czas na konkretny pivot?
I jeszcze jedno – brak zmiany strategii tylko dlatego, że przyzwyczaiłeś się do obecnej, to też kiepska strategia.
Strategia, czy ślepy zaułek?
#strategia#zarządzanie
Leap into the Void
Posted on 16 października 2020 Dodaj komentarz
Uwielbiam to zdjęcie. Zrobiono je w 1960 roku więc trochę lat już ma. Artysta Yves Kline rzuca się w pustkę. Choć mi kojarzy się bardziej ze skokiem w nieznane. Głowa wysoko uniesiona, nie patrzy w dół. Odważnie! Jak dziecko, które pierwszy raz skacze do wody.
Z wiekiem tej odwagi jakby trochę mniej…
Dalej marzymy, żeby zrobić coś nowego, ekscytującego, żeby coś zmienić, ale pragniemy stabilizacji.
Ehhh, ta STA-BI-LI-ZA-CJA, dostaję gęsiej skórki, na dźwięk tego słowa.
Czy wpadłeś kiedyś na świetny pomysł, ale nic z nim nie zrobiłeś? Może wydawał Ci się tak dobry, że pomyślałeś „na pewno ktoś już na to wpadł”. Ja tak parę razy miałem:-).
Spotykamy się, marudzimy, wspominamy ludzi, którzy zaryzykowali i odnieśli sukces, dodając, że jakbyśmy wtedy też to zrobili…
Dzieci są inne, dzieci „robią”. Czasem się poobijają, ale przecież tak się właśnie uczymy. Mam 47 lat, zrobiłem w swoim życiu kilka piwotów, parę razy lekcja była bolesna, ale i tak najbardziej żałuję tego, czego nie zrobiłem.
Tyle razy słyszałem narzekanie na pracę, którą się wykonuje. Wczoraj było do dupy, dziś jest do dupy, jutro pewnie też będzie do dupy, hmmm, czy to już jest ta wymarzona stabilizacja?
Pamiętam moment, 13 lat temu, kiedy zdecydowałem się odejść z UPS. Po 6 latach. To naprawdę świetna firma i bardzo dobry pracodawca, ale chciałem spróbować pracy na własny rachunek. Czy były nerwy? OGROMNE! Myślałem o tym już jakiś czas, ale na myśleniu się kończyło.
W końcu stwierdziłem, że trzeba działać, inaczej nic się nie zmieni. Złożyłem wypowiedzenie, nie mając pojęcia, jak to będzie. Tylko przeświadczenie, że się uda. Przecież w razie czego, zawsze mógłbym zatrudnić się gdzieś indziej. Czy żałuję? Absolutnie nie, chociaż nieraz było ciężko, praca projektowa ma dużo plusów, ale i kilka minusów. Zdobyłem jednak wiedzę i doświadczenie, które uważam za bezcenne. Do UPS pozostał mi sentyment, wciąż obserwuję, co ciekawego robią. No i przyjaźnie, to chyba najcenniejsze:-)
Teraz stoję przed kolejną zmianą, kolejnym skokiem. Znów z obawami, ale i miłym dreszczykiem tego, co przyniesie.
Wychodzenie ze strefy komfortu nie jest łatwe. Szczególnie, kiedy wokół wszyscy mówią tylko o pandemii, ale nasz świat ciągle się przecież zmienia i to w sposób mocno nieprzewidywalny, a my zachowujemy się tak, jakby stał w miejscu.
Kiedy więc jest dobry moment, aby zacząć coś nowego? Skoczyć w nieznane? Czekać można w nieskończoność, a potem znów mówić znajomym, że gdybyś tylko wtedy się zdecydował…„Potrząśnij pudełkiem” jak mówi Seth Godin. Wszystkim nam potrzeba nowych pomysłów, inicjatyw, podejmowania ryzyka i rozpoczynania dyskusji. Już teraz, a nie kiedyś.
„Stabilizacja motylka to szpilka – napisał Jan Izydor Sztaudynger.
Jak mawia cudownie inspirująca osoba, która jest dla mnie wzorem „potrząsania pudełkiem” – „Nie ma na to zgody takiej mojej”:-)
Nie dajmy się przyszpilić. Podejmujmy śmiałe decyzje. To pierwszy krok na drodze do zmiany. Trzymajcie kciuki za moją zmianę, a ja będę kibicował Waszym.
Miłego weekendu i realizacji marzeń:-)
Kiedy władza uderza do głowy, a marchewka staje się kijem
Posted on 15 października 2020 1 komentarz
„Charakter człowieka poznaje się dopiero wtedy, gdy staje się on przełożonym”
Erich Maria Remarque
Władza!
Każdy z nas podlega czyjejś władzy, albo sprawuje władzę nad innymi. Jesteśmy rodzicami, podwładnymi, przełożonymi. Prowadzimy czasowo projekty, kontrolując pracę innych, albo jesteśmy szefami na pełen etat. Na ogół sami też mamy jakiegoś szefa. To jak zachowują się poszczególne jednostki w takich relacjach ma więc kolosalne znaczenie.
Ostatnio uzmysłowiłem sobie, że w swoim, już dwudziestopięcioletnim, życiu zawodowym, spotkałem naprawdę wiele osób, które, mając poczucie władzy nad innymi, zachowywały się jak przysłowiowi poganiacze niewolników.
Może bat nie spada na zgarbione plecy podwładnych, zastąpiła go agresja słowna, nękanie, uwypuklanie różnicy w zajmowanej funkcji i wynikającej z niej wyższości – w tym również intelektualnej. Czy Wy też to widzicie?
Oczywiście, spotkałem też w życiu wielu wspaniałych liderów (i całe szczęście, inaczej wpadłbym chyba w depresję). Ludzi, którzy inspirowali innych, wspierali i przy okazji osiągali świetne wyniki. Niestety nie była to większość.
O co w tym wszystkim chodzi? Czy ktoś się rodzi bucem, a stanowisko działa jak podmuch wiatru na tlące się polana? Czy może sama władza deprawuje?
Pewnie i jedno i drugie. Widziałem sporą grupę młodych, fajnych ludzi, świetnych kolegów, którzy po awansie przechodzili swoistą metamorfozę. Najpierw jeszcze się starali. Napakowani szczytnymi ideami chcieli być wzorowymi liderami. Z biegiem czasu ze Smeagola wychodził jednak Gollum. Pierścień uzależniał.
A może to kwestia presji? Ciągłej walki o „dowiezienie” rezultatów? Lecz przecież wokół jest pierdylion teorii, o tym jak zaangażowani pracownicy przyczyniają się do rozwoju firmy i tyle samo szkoleń gwarantujących magiczną przemianę w SuperKiero. Inna sprawa, że część z tych szkoleń, po wnikliwej analizie, okazuje się praktycznym podręcznikiem dla poganiacza „Jak użyć bata, żeby nie zostawić śladów”.
Naprawdę nie wiem. Nie jestem psychologiem, choć pewnie są jakieś badania, które to świetnie wyjaśniają. Jeśli ktoś wie, niech się podzieli.
Sam miałem kiedyś teorię, że to tak, jak we wspinaczce górskiej, im wyżej, tym powietrze jest bardziej rozrzedzone, tlenu coraz mniej, no więc mózg zaczyna gorzej funkcjonować, a niektórych zwyczajnie odcina. To by tłumaczyło też pojawiające się nieraz decyzje, powodujące wytrzeszcz oczu u podwładnych ambitnego himalaisty.
Mój kolega, inżynier, twierdzi natomiast, że to kwestia braku uziemienia. Jeśli tracisz kontakt z ziemią, to nigdy nie wiadomo, co delikwenta może trafić i jakie będą tego efekty.
W tym wszystkim zdumiewa mnie też fakt, że taki PsychoJurek lub PsychoMagda (ewentualna zbieżność imion przypadkowa:-)) często długo funkcjonują w danej firmie, niedoprowadzani do pionu przez zwierzchników/właścicieli, a często nawet brakuje im już miejsca na medale. Liczy się tylko suchy wynik? Można powiedzieć, że tego typu sytuacje nie są już tak częste jak kiedyś, ale jak dla mnie wciąż jest ich za dużo. Firmy dbają o swój wizerunek, walczą o pracowników, wprowadzają specjalne programy, ale często idąc korytarzem wielkiej korporacji można usłyszeć, przytłumiony co prawda, zawodzący śpiew zbieraczy bawełny.
Tak, wiem, „płacę więc wymagam”. Mi chodzi jednak o jawne wykorzystywanie tej ekonomicznej zależności. Wielu osób zwyczajnie nie stać na to, żeby wstać, powiedzieć co myśli i obrócić się na pięcie. I ta wiedza powoduje, że część menedżerów zwyczajnie, to wykorzystuje. Skoro już trzymają w rękach lejce i dzierżą bat, to czemu ich nie użyć? Owocowe środy i karta na siłownię tego nie zmienią.
Zależność służbowa i finansowa wynikająca z zatrudnienia daje niektórym poczucie władzy i pokusę żeby z niej skorzystać. I jest to często najprostsza droga do osiągnięcia rezultatów.
A co by się stało, gdybyśmy założyli, że każdy jest wolontariuszem? Że formalnej władzy nie ma, albo jest tylko chwilowa? To wyzwanie, które sprawi, że sam będziesz z siebie dumny. Myślę, że wspomina się liderów nie za to co mówili, ale co robili, jak się zachowywali kiedy mieli władzę.
Co myślicie?