Kiedy władza uderza do głowy, a marchewka staje się kijem

„Charakter człowieka poznaje się dopiero wtedy, gdy staje się on przełożonym”

Erich Maria Remarque

Władza!  

Każdy z nas podlega czyjejś władzy, albo sprawuje władzę nad innymi.  Jesteśmy rodzicami, podwładnymi, przełożonymi. Prowadzimy czasowo projekty, kontrolując pracę innych, albo jesteśmy szefami na pełen etat. Na ogół sami też mamy jakiegoś szefa. To jak zachowują się poszczególne jednostki w takich relacjach ma więc kolosalne znaczenie. 

Ostatnio uzmysłowiłem sobie, że w swoim, już dwudziestopięcioletnim, życiu zawodowym, spotkałem naprawdę wiele osób, które, mając poczucie władzy nad innymi, zachowywały się jak przysłowiowi poganiacze niewolników. 

Może bat nie spada na zgarbione plecy podwładnych, zastąpiła go agresja słowna, nękanie, uwypuklanie różnicy w zajmowanej funkcji i wynikającej z niej wyższości – w tym również intelektualnej. Czy Wy też to widzicie?

Oczywiście, spotkałem też w życiu wielu wspaniałych liderów (i całe szczęście, inaczej wpadłbym chyba w depresję). Ludzi, którzy inspirowali innych, wspierali i przy okazji osiągali świetne wyniki. Niestety nie była to większość.

O co w tym wszystkim chodzi? Czy ktoś się rodzi bucem, a stanowisko działa jak podmuch wiatru na tlące się polana? Czy może sama władza deprawuje?

Pewnie i jedno i drugie. Widziałem sporą grupę młodych, fajnych ludzi, świetnych kolegów, którzy po awansie przechodzili swoistą metamorfozę. Najpierw jeszcze się starali. Napakowani szczytnymi ideami chcieli być wzorowymi liderami. Z biegiem czasu ze Smeagola wychodził jednak Gollum. Pierścień uzależniał.

A może to kwestia presji? Ciągłej walki o „dowiezienie” rezultatów? Lecz przecież wokół jest pierdylion teorii, o tym jak zaangażowani pracownicy przyczyniają się do rozwoju firmy i tyle samo szkoleń gwarantujących magiczną przemianę w SuperKiero. Inna sprawa, że część z tych szkoleń, po wnikliwej analizie, okazuje się praktycznym podręcznikiem dla poganiacza „Jak użyć bata, żeby nie zostawić śladów”.

Naprawdę nie wiem. Nie jestem psychologiem, choć pewnie są jakieś badania, które to świetnie wyjaśniają. Jeśli ktoś wie, niech się podzieli.

Sam miałem kiedyś teorię, że to tak, jak we wspinaczce górskiej, im wyżej, tym powietrze jest bardziej rozrzedzone, tlenu coraz mniej, no więc mózg zaczyna gorzej funkcjonować, a niektórych zwyczajnie odcina. To by tłumaczyło też pojawiające się nieraz decyzje, powodujące wytrzeszcz oczu u podwładnych ambitnego himalaisty.

Mój kolega, inżynier, twierdzi natomiast, że to kwestia braku uziemienia. Jeśli tracisz kontakt z ziemią, to nigdy nie wiadomo, co delikwenta może trafić i jakie będą tego efekty.

W tym wszystkim zdumiewa mnie też fakt, że taki PsychoJurek lub PsychoMagda (ewentualna zbieżność imion przypadkowa:-)) często długo funkcjonują w danej firmie, niedoprowadzani do pionu przez zwierzchników/właścicieli, a często nawet brakuje im już miejsca na medale. Liczy się tylko suchy wynik? Można powiedzieć, że tego typu sytuacje nie są już tak częste jak kiedyś, ale jak dla mnie wciąż jest ich za dużo. Firmy dbają o swój wizerunek, walczą o pracowników, wprowadzają specjalne programy, ale często idąc korytarzem wielkiej korporacji można usłyszeć, przytłumiony co prawda, zawodzący śpiew zbieraczy bawełny.

Tak, wiem, „płacę więc wymagam”. Mi chodzi jednak o jawne wykorzystywanie tej ekonomicznej zależności. Wielu osób zwyczajnie nie stać na to, żeby wstać, powiedzieć co myśli i obrócić się na pięcie. I ta wiedza powoduje, że część menedżerów zwyczajnie, to wykorzystuje. Skoro już trzymają w rękach lejce i dzierżą bat, to czemu ich nie użyć? Owocowe środy i karta na siłownię tego nie zmienią.

Zależność służbowa i finansowa wynikająca z zatrudnienia daje niektórym poczucie władzy i pokusę żeby z niej skorzystać. I jest to często najprostsza droga do osiągnięcia rezultatów.

A co by się stało, gdybyśmy założyli, że każdy jest wolontariuszem? Że formalnej władzy nie ma, albo jest tylko chwilowa? To wyzwanie, które sprawi, że sam będziesz z siebie dumny. Myślę, że wspomina się liderów nie za to co mówili, ale co robili, jak się zachowywali kiedy mieli władzę.

Co myślicie?

1 Comments on “Kiedy władza uderza do głowy, a marchewka staje się kijem”

  1. Uważam, że za bucowatością paradoksalnie stoi niska samoocena. Dla tego typu ludzi każdy awans, najmniejszy skrawek tzw. władzy, jest jak dopalacz, po którym puszczają wszelkie hamulce. No i mały Józio, zakompleksiony, nagle nadyma się jak paw i jego mottem życiowym staje się hasło „nie muszą mnie lubić, najważniejsze żeby się bali”. Żeby było śmiesznie znam człowieka, który jest tylko szeregowym pracownikiem, ale za to potrafi świetnie manipulować ludźmi. Mobbinguje współpracowników i kierowników( słyszał Pan o mobbingu pracownika wobec kierownika?!), ale z najwyższą władzą firmy żyje jak brat z bratem. Dzięki temu może wyżywać się na pozostałych ile dusza zapragnie, bez obaw, że ktokolwiek będzie w stanie mu zaszkodzić. I takie patologie się zdarzają…
    Pozdrawiam!

    Polubienie

Dodaj komentarz